Menu

Wiosenna niespodzianka

2023-01-25 - Artykuły
Wiosenna niespodzianka

Ostatni dzień marca 2009 i w końcu upragniona wiosenna aura. Niestety obowiązki zawodowe nie pozwalają na wypad nad wodę a ciągnie jak wilka do lasu. Po powrocie z pracy nie wytrzymuję i łapiąc wędkę z pudełkiem woblerów zastanawiam się gdzie pojechać… Bzura za daleko na tą popołudniową porę, pozostaje więc bliżej położona Rawka. 20 minut drogi i przejeżdżając przez most zatrzymuję się nad rzeką w okolicach Kamion – Samice.

Pogoda fajna, nieopodal grupka młodych ludzi piknikuje z dwoma jazgoczącymi pieskami, zapowiada się bardzo rekreacyjna wyprawa oparta na zwiedzaniu okolicy. Nie daję jednak za wygraną i przedostaję się nad wodę. Kilka pierwszych dołków jedynie z drobnymi zaczepami. W oddali widzę wystającą z wody resztkę pnia, którą nurt obmywa na dwie strony. Prawa strona wydaje się o wiele ciekawsza, 1,5 metra od niej znajduje się już brzeg z drzewem, którego korzenie tworzą niezłą kryjówkę. Grzebię niecierpliwie w pudełku starając się znaleźć coś odpowiedniego. Każdy z woblerków jest inny, ręczna robota od której do dzisiaj boli mnie przecięty nożykiem palec.

No cóż po to było poświęcenie żeby teraz z tego korzystać. Zakładam małego, schodzącego ok. 1 metra brązowego z perłowym brzuszkiem. Krótkie postawienie w nurcie, pociągnięcie i mała korekta oczka pozwala już na wykonanie akcji „pieniek”. Rzucam w nurt i patrzę jak woda znosi woblerka przed sam dołek. zamykam kabłąk i napinam żyłkę. Woblerek spokojnie zanurza się pod wodę. Czuje wyraźniej jego przerywaną pracę. Te przerwy pewnie powodują zawirowania nurtu, więc delikatnie przeprowadzam go pół metra do przodu na bardziej spokojną wodę. Teraz praca jest spokojniejsza ale nadal wyczuwalna. Co jakiś czas podciągam go kilka centymetrów do przodu i wpuszczam do tyłu. zabawa trwa może kilkanaście chwil. Niestety żadnego efektu. Postanawiam powoli zwijać. Gdy obracam trzeci czy czwarty raz korbką czuję delikatne „kopnięcie”.

Niemożliwe że to jakiś patyk, ten dołek w tym miejscu jest w miarę czysty. Popuszczam z metr do tyłu i ponownie ściągam – niestety bez efektu. Kolejny rzut w to miejsce jest mniej udany, prąd znosi woblerka zupełnie w inna stronę. Do trzech razy sztuka. Nurt idealnie zanosi wobka na swoje miejsce. Przytrzymanie i już czuje jego pracę. Ponowna zabawa raz w jedna raz w drugą stronę pozwala na oglądanie okolicy. Jest kolejne puknięcie. Odruchowo podciągam do przodu i w tym momencie czuję uderzenie i ciężar na kiju. Kołowrotek oddaje kilka metrów żyłki a kij wygięty w pałąk amortyzuje zryw ryby. Kolejne mocne szarpnięcie i luz na żyłce. Kurde .. syczę pod nosem. Ściągam woblera i nie wierzę, wygięty cały grot mustadowskiej 10-tki. No tak urok druciaków.

Nie zastanawiam się długo. Z pudełka wyciągam kolejnego woblera. Podobny do poprzedniego ale zupełnie z inną kotwiczką. Może wymienić ją do poprzedniego ? Niee .. nie chcę się bawić w ustawianie właściwej pracy. Zakładam nowego, test z nurtem – działa. Przenoszę się do kolejnego i kolejnego dołka. Bez efektu. Po małej przeprawie przez krzaki dochodzę do kolejnego ciekawego miejsca. Tym razem zwalone do wody drzewo tworzy taki fajny lejek. Nurt trochę za silny. Podchodzę bliżej wody i widzę dość stromy podmyty brzeg. To jest to. Wycofuję się cichutko do tyłu, klękam i wypuszczam woblerka z nurtem. Pierwsze i drugie przeciągnięcie bez efektu. W trzecim delikatne przytrzymanie. Zaczep czy branie ? Chyba jednak zaczep. Po wyciągnięciu widzę na kotwiczce resztkę trawki.

Kolejny rzut, manewruję starając ustawić go jak najbliżej brzegu. Gdy łapie odpowiednią pracę czuję wyraźne delikatne kopnięcie. Adrenalina daje znać o sobie. Kolejny rzut jest prawie identyczny. Wobler podchodzi pod burtę przeciągam go kawałek i zaczynam taniec, do przodu – do tyłu, do przodu do tyłu, do przodu i …. uderzenie. Kij ładnie amortyzuje ucieczkę ryby, a kołowrotek oddaje po kawałeczku żyłki. Czuć wyraźnie że o wiele mniejsza od poprzedniej ale nie daje za wygraną. Co podciągną metr, dwa , zabiera tyle samo z nawiązką. Podciągam ją pod powierzchnię, już widzę z czym mam do czynienia. O kurcze wobler zapięty chyba na jeden grot za koniec pyszczka, trzeba uważać. Zabawa trwa już 4-5 minut. Trudno ją podciągnąć pod i tak wartki nurt. Staram się powoli przyciągać ją do siebie, jednak co chwilę ucieka na drugą stronę rzeki.

Powoli słabnie. Czuje już to wyraźnie. Lewą ręką manewruję starając się rozłożyć podbierak. No tak, po co rozkładać wcześniej jak pewnie nić nie weźmie. Oj nie raz się na tym przejechałem, ale nauka coś cały czas idzie w las. Udało się. Podbierak w wodzie a ja staram się wprowadzić mojego wojownika. W końcu …. jest !!!! Wyciągam go z wody. Jest po prostu śliczny, długi, chudy ale śliczny, szczególnie w tym zachodzącym słońcu. Nie ma aparatu ale jest telefon, da się zrobić. Ładnie by wyglądał na tle rzeki, ale nie będę ścierał z niego zbytnio jego ochronki. Dwa zdjęcia i do wody. Odpływa jak strzała, ma jeszcze bardzo dużo siły jak widać. Zaskoczył mnie tym bardzo. Tyle walki a jednak nadal pełen energii. Dobrze, dobrze … wrócę po niego jak podrośnie…

Dodaj komentarz