Menu

Tajne pudełeczko kleniowego spinningisty

2023-01-25 - Artykuły
Tajne pudełeczko kleniowego spinningisty

Wielokrotnie byłem nad rzeką świadkiem takiej scenki, że jeden z wędkarzy łowił co chwilę jakąś rybę a inni patrzyli tylko z podziwem na jego wyczyny. Ile ja wtedy bym dał za to, żeby zobaczyć co ten ktoś ma na końcu żyłki. A ile bym mógł poświęcić żeby choć na chwilkę móc zerknąć w pudełko z przynętami tego kogoś. I nie chodzi o to pudełko gdzie zbiera się wszystkie mniej potrzebne „bubelki” ale to, które kryje te prawdziwe wędkarskie perełki, mające w sobie właśnie tą magię, która potrafi oczarować ryby. Wielokrotnie starałem się zaglądać to przez ramię, to podpytywać, zbierać informację z gazet, z sieci, kupować drogie oryginalne woblery, tylko po to by w wannie móc dokładnie obejrzeć jak one pracują, co jest w nich takiego co powoduje że są tak skuteczne. Salmiaki, sieki , gębale, jugolki, czarnuchy i różne rękodzielnicze cudaczki były tym co tak naprawdę dawało mi jakieś wymierne informacje. Po tym wszystkim zacząłem więc strugać sam. Początki były bardzo ciężkie, a moje brzydale lądowały gdzieś w śmietniku lub pudełku ze starociami. Z czasem było tego tak dużo, że znajomy wchodząc do domu śmiał się że mnie, ze pewnie jak otworzy lodówkę tam tez znajdzie stado woblerów. Cóż z tego że było ich tak wiele, nie liczy się przecież ilość lecz jakość tego co robimy. Woblerów do wody nie wrzuca się na kilogramy a jedynie ten jeden może pokazać co potrafi zrobić w wodzie. Strugałem więc coraz więcej i więcej dochodząc to zadziwiającej wprawy w tym co mogę zrobić. Ale …. i tak łowiłem zawsze na woblery innych, nie wierząc w to że te moje mogą być skuteczne. Przełom nastąpił dwa lata temu. Uzbrojony w spinning i kołowrotek wybrałem się na Bzurę w okolice ujścia do Wisły. Jakież było moje zdziwienie gdy po dotarciu nad wodę okazało się ze pudełko kryje jedynie wielkie szczupakowe twistery i rippery. Nie było wyjścia, koniec kwietnia nie dawał za bardzo możliwości łowienia szczupaka, więc została jedynie wizja powrotu do domu. W czasie wkładania pudła do torby, okazało się ze na dnie jest jeszcze jedno małe pudełeczko. Wyciągając je z radością , sądziłem że będę miał tam kilka blaszek na które da się połowić, niestety, była to pomyłka. W pudełeczku były same moje wystrugane cudaczki.
Nie było więc wyjścia i tak rozpoczęła się historia z łowieniem na własne woblery. Pewnie nie było by to takie proste, gdyby nie fakt iż pierwszy z nich, który mimo swojego pokracznego kształtu po drugim rzucie pod krzaczek zapiął 20 cm klenika. Kolejne naście rzutów przyniosło 2 kolejne brania. Ten cudaczek pracował po prostu tak jak powinien…. prawie jak powinien. O tym „prawie” przekonałem się przenosząc się w głąb lądu gdzieś w okolice wsi Witkowice. Po pół godzinnym biczowaniu wody z jednym małym pobiciem, zacząłem przyglądać się pracy tego woblerka. Coś mi się w niej nie podobało, więc biorąc szczypce zacząłem oczkiem regulować to jak ma chodzić, aż uzyskał pracę drobną przypominającą chorą rybkę. Jakież było moje zdziwienie gdy kolejne 2 godziny łowienia przyniosło mi 24 klenie, z których największy miał ok. 30 cm. Nie było to ważne że były małe, liczyła się ich ilość. Do kompletu dołączył również około kilowy boleń, który tego samego woblera zaatakował wychodząc z warkocza. Niestety szczęście nie trwa wiecznie. Wobler został gdzieś na zaczepie a ja bez mojego małego kilerka. Był to jednak powód do tego by znów rozpocząć dłubanie w drewnie. Skoro udało się zrobić jednego tak niesamowitego można przecież zrobić inne, również skuteczne. I tak właśnie rozpoczął się nowy etap wobleromanii. Metody wykonywania ewoluowały wraz z moją świadomością czego oczekuję od przynęty. Po pewnym czasie miałem już opracowany cały proces , który opisany również w moim blogu na wedkuje.pl pozostał do dzisiaj.
Czas jednak powrócić do magicznego pudełka ze wstępu. Kryje ono te perełki, które powstały po to by wyłuskać z wody tą wymarzoną rybę. Ja pozwolę Wam zajrzeć do tego mojego pudełka i mam nadzieję, że to co zobaczycie będzie w stanie pomóc Wam w zrobieniu własnego, tak skutecznego jakim był ten mój pierwszy. Do zdjęć zamieszczonych poniżej dodam tutaj krótki opis co do kolorów i ich skuteczności. A jakość zdjęć powinna zadowolić każdego kto na nie spojrzy. Kolor czarny z jaśniejszymi pasemkami – znakomity w każdej porze roku, mimo iż nie jest podobny do perłowej rybki, uważany jest przez wielu zawodowców w tej dziedzinie za tajnego kilerka. Bardzo skuteczny również do połowu jazi. Woblerki jaskrawe fluo – stosowane by wzbudzić agresję, często w momentach gdy inne kolory nie skutkują w danej porze dnia. Również stosowane przy małej widoczności oraz w brudnej wodzie. Niebieski z perłą, lub sam niebieski – jeden z bardziej ulubionych kolorów kleni, jest to podstawowy kolor, którym rozpoczynam łowienie. Brązowy – stosowany jako podstawowy kolor w zasadzie na każą rybkę. Na brązowego udało mi się właśnie złowić opisaną w artykule o kleniach – płotkę. Tygryski fluo – małe woblerki na wypłacenia z prądem, sprawdzają się również pod zwisającymi drzewami, do których obłowienia mam również biedroneczki. Dodatkowo proponuję mieć ze sobą woblerki o różnych, czasami dziwnych kolorach, które okazują się bardzo skuteczne w często uczęszczanych łowiskach.
Na zakończenie nie będę pisał, w jaki sposób łowić, gdyż te informacje w punktach podane są w artykule „Kleń – ryba rzecznych warkoczy”. Pragnę jednak w tym miejscu wręcz poprosić, aby złowione ryby a szczególnie klenie ze względu na mało kulinarne wartości smakowe ( choć inni mogą sądzić inaczej ), starać się w miarę możliwości delikatnie odpinać i wypuszczać do wody. Zrobienie zdjęcia rybie czy wędkarza z rybą nad wodą nawet telefonem jak robię to ja i wypuszczenie jej daje o wiele większą radość a także pobudza świadomość tego, że mamy po co wracać w to miejsce, gdyż na pewno czekała na nas będzie ta ryba, którą wcześniej wypuściliśmy. Gdy uda nam się ją złowić jeszcze raz, to będzie świadczyło tylko o skuteczności naszego kunsztu wędkarskiego.

Dodaj komentarz